<<<   poprzednia strona   |   następna strona   >>>

Syberia 2012 część I

15 lipca 2012 - niedziela

Nadszedł długo oczekiwany dzień! Po kilku latach marzeń o tej wyprawie i roku ciężkiej pracy, by wszystko dopiąć na ostatni guzik, wyruszamy na spotkanie Wielkiej Przygody. Wstajemy bardzo wcześnie, by zdążyć na poranny samolot do Warszawy. Przy nadawaniu bagaży jest jak zwykle trochę emocji, żeby uczynić zadość wymogom linii lotniczych, nie ponosząc dodatkowych kosztów. Wreszcie zmęczeni po prawie nie przespanej nocy i szczęśliwi, bo przed nami ponętna niewiadoma, zasiadamy w fotelach samolotu i odlatujemy do stolicy. Tam mamy dłuższą przerwę, podczas której spotykamy Romka Koperskiego lecącego do Irkucka z gromadką dzieci, którym pomaga jego fundacja. My lecimy do Moskwy i dalej do Krasnojarska. Lot jest bardzo niespokojny, przelatujemy przez ogromne strefy burz i opadów, więc nieźle nas trzęsie. Pomimo tego, punktualnie, rankiem następnego dnia lądujemy na Emelianowie.

16 lipca 2012 - poniedziałek

Na lotnisku w Krasnojarsku mamy kilka miłych i zaskakujących spotkań. Najpierw wyszedł nam na spotkanie ksiądz z miejscowej katolickiej parafii, z którym byliśmy umówieni w drodze powrotnej. Jemy wspólnie śniadanie, wymieniamy się nowinkami i podpytujemy o pogodę i stany rzek. Wieści brzmią optymistycznie. Mało opadów i niskie stany wód. Wkrótce potem niespodziewanie spotykamy Wiktora, z którym byliśmy na spływie trzy lata temu. Co za miła niespodzianka! Po kilku godzinach oczekiwania wsiadamy do samolotu An-24 i lecimy do Tury. Znów jest - „zanimajtie luboje miesta”! Stewardessa cały czas nas czymś częstuje, to soczek, to jedzonko, cukierek lub herbata. Nad Krajem Krasnojarskim dużo chmur, ale wygląda na to, że opady rzeczywiście są niewielkie, bo woda w rzekach jest niska, a niektóre miejsca wyschły. Nad Turą trochę się przejaśnia i jest słonecznie. To dobrze, nie powinno być problemu z wylotem helikoptera. Gdy tylko stanęliśmy na płycie lotniska, zobaczyliśmy nadlatujący Mi-8. Szybko przepakowujemy do niego swoje bagaże. W środku jest już Wadim ze sprzętem pływającym i aprowizacją. Lecimy. Z początku - chmury i burze, potem pułap chmur się podnosi. Lecimy koło jeziora Wojewoli, ale nie lądujemy przy wypływie, który jest pajęczyną jezior i rzek, tylko nieco niżej na płaskim brzegu rzeki Wojewolichan. Bez zwłoki wypakowujemy się, helikopter odlatuje i zostajemy sami w tajdze, zdani odtąd tylko na własne siły. Natychmiast atakują nas komary i meszki. Po długiej podróży jesteśmy już bardzo zmęczeni. Wykonujemy zatem tylko kilka niezbędnych czynności obozowych, by zabezpieczyć rzeczy przed ewentualnym deszczem, rozbijamy namioty i idziemy spać. Jest prawie bezchmurnie, temperatura powietrza wynosi 30˚C, noc trwa niecałe 2 godziny, woda w rzece ma temperaturę 20˚C. Piękne miejsce!

17 lipca 2012 - wtorek

Słońce jest już wysoko na niebie, gdy wreszcie wychodzimy z namiotów. Zmęczenie i sześciogodzinna różnica czasu zrobiły swoje. Okazuje się też, że wiedzieliśmy, która jest godzina dopóki mieliśmy włączone telefony. Ze względu na potrzebę oszczędzania baterii musieliśmy je jednak wyłączyć, a nikt nie wziął tradycyjnego zegarka. A zatem czeka nas dodatkowa atrakcja, będziemy mierzyć czas za pomocą słońca! Wadim nie mógł się nas doczekać i już sam zaczął montować trimaran. Woda w rzece Wojewolichan opada o kilka centymetrów. Nad nami latają mewy i perkozy, choć stąd do morza jest bardzo daleko. Dzisiejszy dzień przeznaczamy na prace obozowe, złożenie i zwodowanie trimaranu i przepakowanie rzeczy w taki sposób, żeby nie zamokły podczas spływu oraz w łatwy sposób były dostępne. Łowimy też ryby. Są pierwsze sukcesy - spore okonie, takie ponad trzydzieści centymetrów i szczupaki. Krzyś łowi też jazia. Na brzegu spostrzegamy ślady łosia. Montaż spływadła zajmuje więcej czasu, niż się spodziewaliśmy i część prac trzeba zostawić na następny dzień.

18 lipca 2012 - środa

Od rana kontynuujemy składanie naszego pływadła. Zajmuje nam to jeszcze połowę dnia. W przerwie łowimy piękne ponad trzydziestocentymetrowe okonie. Największe mają po 36 cm. Joasia łowi jazia 43 cm. Potem zbieramy obóz i palimy wszystkie śmieci, by nie zostawić po sobie żadnego śladu nad rzeką. Późnym popołudniem wyruszamy na spotkanie przygody. Rzeka meandruje tak bardzo, że odległość po rzece jest dłuższa od odległości w linii prostej trzykrotnie. Płynąc podziwiamy piękne widoki na oddalone wierzchołki gór. Na wyciągnięcie ręki przepływają przez rzekę łosie - klempy z młodymi, a nad naszymi głowami szybują orły. Jeden z nich jest atakowany przez mewę, która pewnie w ten sposób, chce odwrócić jego uwagę od znajdującego się w pobliżu gniazda z młodymi. Na rzece spotykamy także liczne ptactwo - stadka gęsi z młodymi, perkozy i brodźce. Na brzegu napotykamy ślady niedźwiedzia i wilka. Na rzece spędziliśmy dzisiaj w sumie 7 h i 47 minut. Nasza średnia prędkość to 10,3 km/h. W sumie przepłynęliśmy 80 km. Dopływamy do ujścia Kotujkana. Tam rozbijamy się na nocleg. Z trudem spożywamy kolację. Komary nie dają nawet wypić herbaty. Co chwilę, któryś w niej tonie. Zmęczeni udajemy się na spoczynek do namiocików.

19 lipca 2012 - czwartek

W nocy słychać, że jakieś zwierzę buszuje w naszym obozie. Wyobraźnia podsuwa obrazy grzebiącego w naszym prowiancie niedźwiedzia. Gdy w końcu ustają hałasy zasypiamy kamiennym snem. Wstajemy około 10:00. Zerwał się wiatr, więc komarów mniej i można spokojnie zrobić poranną toaletę i zjeść śniadanie. Okazuje się, że nocnym gościem był łoś, którego świeże ślady widać w całym obozie, powęszył, porozrzucał wiadra i tyle. Krzysiek rozpoczyna dzień od wędkowania. Łowi dwa razy tego samego szczupaka (85 cm) - najpierw na obrotówkę, a po godzinie ponownie - na woblera. Około południa wyruszamy na dalszy spływ. Pogoda jest piękna. Zachmurzenie częściowe, słońce i lekki wiatr. Temperatura wody to 18˚C. Rzeka po kolejnych 12 km przestaje tak strasznie kręcić, zwęża się i ma ciekawsze, kamieniste, wyższe brzegi. Widzimy znowu stadka gęsi z młodymi. Przechodzimy kilka progów małej i średniej trudności. Wieczorem dopływamy do ujścia Wojewolichan. Piękne miejsce. Brzeg jest jednak bardzo kamienisty i ciężko znaleźć dobre miejsce na obóz. W końcu lokujemy się na skrawku podmokłej trawy. Dzisiaj przepłynęliśmy 70 km ze średnią prędkością 10,5 km/h. Po kolacji Krzysiek i Kasia idą na nocne łowy. Można o nich mówić nocne tylko ze względu na to, że są zawarte między zachodem a wschodem słońca. Jesteśmy już za kołem podbiegunowym, więc nie zapada mrok. Krzysiek łowi pierwszego tajmienia na tej wyprawie, więc szczęśliwi o wschodzie słońca kładziemy się na spoczynek.

20 lipca 2012 - piątek

Dzisiaj wypływamy na szerokie wody. Kontynuujemy nasz spływ dużą syberyjską rzeką. Pogoda nam dopisuje. Niebo prawie bezchmurne, ciepło. Przechodzimy poważny próg Sanat. Woda zalewa pokład. Na szczęście nie ma strat w ludziach. Jedynie pozostawiona nieopatrznie bez pokrowca lornetka zamaka. Trwa także nasza wędkarska przygoda - łowimy szczupaki i lipienie. Dzisiaj przepływamy 50 km ze średnią prędkością 12 km/h.

21 lipca 2012 - sobota

Kolejny dzień wita nas piękną, upalną pogodą. Suszymy rzeczy i zażywamy ablucji w rzece na przekór kąsającym insektom. Krzysiek reanimuje zalaną poprzedniego dnia na progu lornetkę. Wyruszamy koło południa. Towarzyszy nam obecność mieszkańców tajgi. Obserwujemy uciekającego po kamieniach zająca. Widoczne na wilgotnym brzegu tropy łosi, jeleni i wilków świadczą o tym, że nie jesteśmy na tym odludziu sami. Wędkujemy z zapałem. Naszym łupem tak, jak poprzednio padają lipienie, szczupaki i okonie. Woda w rzece ma 14˚C, a w dopływie, który mijamy po drodze nawet 17˚C. Nic dziwnego, że tajmienie nie są aktywne i nie biorą. Po drodze zobaczyliśmy na brzegu izbuszkę. Tradycyjnie zajrzeliśmy. Okazało się, że jest zamieszkała, bo widać było świeże ślady bytności ludzi. Wadim bardzo obawiał się spotkania z mieszkańcami podejrzewając, że mogą to być ukrywający się zekowie i bardzo ponaglał, by szybko odbić od brzegu. Natknęliśmy się także na zimnik do Czirindy. O tej porze roku absolutnie nieprzejezdny. Przepłynęliśmy tego dnia ogromny dystans, bo 93 km ze średnią prędkością 11,3 km/h.

22 lipca 2012 - niedziela

Dzisiaj tropikalny upał. Termometr wskazał temperaturę 44˚C. Zastanawiamy się, czy rzeczywiście jesteśmy na północ od kręgu polarnego. Co chwilę wchodzimy do wody, by się choć trochę schłodzić. Kontynuujemy wędkowanie. Wszyscy mamy powód do zabawy, bo łowimy i na muchę, i na spinning. Tym razem naszym łupem padają przede wszystkim szczupaki. Dwa największe okazy łowi Krzysiek: na spinning 95 cm i na muchę 87 cm. Ryby łowimy jak na zamówienie. Co rzut to ryba. Mamy z tego dużo uciechy. Kręcimy filmy wędkarskie z Krzyśkiem łowiącym co rzut szczupaka na muchę. Spływ przeciąga się długo w noc i dopiero nad ranem przybijamy do brzegu na odpoczynek, który tym razem wypadł nam na pięknej piaszczystej plaży. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu udało nam się zaobserwować wędrującego brzegiem rzeki wilka. To duża gratka, bo wilk jest bardzo płochliwym zwierzęciem i prowadzi skryty tryb życia. Mamy także szczęście podziwiać przepiękny zachód słońca. Nasza gwiazda zachodziła na czerwono i krwawym blaskiem oświetlała ziemię. Patrzyliśmy na zjawisko z obawą, że pogoda zmieni się radykalnie. Kolejny dzień nie przyniósł jednak zmiany pogody. Tego dnia pokonaliśmy 77 km ze średnia prędkością 10,3 km/h.

23 lipca 2012 - poniedziałek

Budzimy się rano zlani potem. Kolejny dzień tropikalnej pogody. Kręcimy film o tym, jak stada drobnych rybek podgryzają nam paluszki stóp włożonych do wody. Dokarmiamy zabitymi gzami nasze żywe, pływające spa. Od upału robi się irracjonalnie. Na trimaranie montujemy maszt, na którym będziemy suszyć lipienie i sieje. Wieliona, czyli suszona na słońcu i wietrze, lekko osolona ryba to prawdziwy przysmak. Już nie możemy się doczekać kolacji. Po porannej krzątaninie wyruszamy, by kontynuować naszą podróż po rzece. Napotykamy próg, który przechodzimy bez szwanku. Spotyka nas też ciekawa przygoda z łosiem w roli głównej. Otóż, płynąc spokojnie rzeką, w pewnej chwili zauważyliśmy wędrującego brzegiem łosia. Zwierzę zamiast czmychnąć szybko ze strachu przed nami, podeszło bliżej i zaczęło się nam przyglądać. Potem z nieznanych nam powodów wyprzedziło nas nieco, weszło do rzeki i zaczęło płynąć w naszym kierunku. Widocznie nasze zdziwione okrzyki spłoszyły jednak ciekawskiego łosia, bo odpłynął na brzeg i oddalił się w sobie znanym kierunku. Na brzegu napotykamy liczne ślady wilków. Dzisiaj pełnię wędkarskiego szczęścia przeżywa Natalia, która złowiła pierwszego w swoim życiu tajmienia. Tego dnia przeżywamy także apogeum upału. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, gdy odczytywaliśmy na termometrze 46˚C na tej szerokości geograficznej! Bez orzeźwiających kąpieli trudno byłoby przetrwać. Pokonaliśmy tego dnia dystans 64 km ze średnią prędkością 11,4 km/h.

24 lipca 2012 - wtorek

Pomimo zachodzącego wczoraj na czerwono słońca, nadal mamy tropikalną pogodę. Kolejny dzień naszego spływu przebiega w pełnym słońcu. Płynąc spostrzegamy ciekawe zjawisko - otóż na bystrzach i progach, im bardziej spieniona była woda, tym więcej roi się muszek. Po okolicy roznoszą się radosne śpiewy z naszego trimaranu. Powoli zmienia się krajobraz i charakter rzeki. Brzegi wznoszą się, wpływamy w kanion i możemy podziwiać pierwsze większe skały. W wodzie widać ławice drobnych rybek. Są to stadka siei, lipionków i drobnej białej ryby. Większość dopływów jest całkowicie wyschnięta. Nasz dzisiejszy połów: Joasia łowi na obrotówkę szczupaka 65 cm, Natalia też na obrotówkę szczupaka 62 cm, Krzyś na muchę szczupaka 71 cm i na spining szczupaki 86, 57, 55, 95, 57, 64, 61, 69 i 69 cm, do tego tajmienie 88 cm i 66 cm i na muchę lipienie 38, 33, 35, 40 i 41 cm. Spływamy 65 km ze średnią prędkością 12,5 km/h. Lipienie robimy na surowo w zalewie octowej. Pycha!

25 lipca 2012 - środa

Słońce nas nie opuszcza. Cudownie. Dzięki temu możemy na bieżąco suszyć rzeczy i kąpać się, co sprawia, że spływ jest znacznie mniej uciążliwy niż się spodziewaliśmy. Dzisiaj imieniny Krzysia. Natalia wręcza tacie laurkę wykonaną jeszcze w domu oraz wspólnie z Joasią robią tort z ciastek i bakalii. Jest piękny i pyszny. Dzisiaj bardzo udany wędkarski dzień dla Krzysia - podczas spływu łowi szczupaki na spining 56, 57, 60, 63, 64, 68, 71, 73, 75, 83, 90 i 98 cm i na muchę 65 i 70 cm oraz okonia 33 cm na muchę. Robimy też krótki postój w cudownym miejscu przy dopływie. Kasia łowi na muchę szczupaka 71 cm, Natalia 65 cm, a Joasia 73 cm, do tego na spinning Natalia wytaszcza szczupaki 64 i 65 cm, a Joasia 68 i 48 cm. Postanowiliśmy trochę zmienić naszą marszrutę i wpłynęliśmy w jeden z dopływów, by wspiąć się około 15 km w górę mniejszej rzeki. Jesteśmy jednak zbyt słabi na takie pływanie. Już na pierwszym bystrzu pojawiły się problemy i gdyby nie siła mięśni kobiet, które ciągnęły trimaran pod prąd rzeki na linie, musielibyśmy się poddać. Przypominało to trochę obraz „Burłaki na Wołgie”. W dopływie Krzyś łowi tajmienie 86, 84 i 69 cm. Wieczorem jest piękny zachód słońca.

26 lipca 2012 - czwartek

Płyniemy w dół dopływu. Wkrótce po starcie pęka jedna gondola i konieczny jest kilkugodzinny postój. Aby umilić sobie czas podczas naprawy, gramy w grę słowną, która polega na tym, że zwycięzcą zostaje ten, kto ułoży z liter składających się na jakiś długi wyraz najwięcej słów. Natalii gra tak się spodobała, że gramy w nią potem codziennie. Coraz częściej udaje się Krzysiowi złowić rybę cara. Od paru dni wyraźnie spada ilość łowionych szczupaków na rzecz tajmieni. Dzisiaj Krzysiek łowi szczupaki 60, 71 i 82 cm oraz tajmienie 87, 47, 63 i 69 cm. Do tego sieję 48 cm. Sieję łowi także Natalia. Jej okaz ma 50 cm! Nasz dzisiejszy dystans to 58 km (średnia prędkość - 11,5 km/h). Kolacja to prawdziwa uczta - smażona sieja. Mamy też kompot z suszonych owoców. Pycha. W nocy przechodzi koło nas solidna burza. Bardzo grzmi.

27 lipca 2012 - piątek

Po burzy budzi się piękny dzień. Widoczność lepsza niż wczoraj. Niestety podczas zwijania obozu zapominamy o leżących w trawie sandałach dzieci. Nie zauważone - zostają na brzegu. Duża strata, bo znacznie wygodniej jest brodzić w wodzie w sandałach, niż boso. Dzisiejszy odcinek rzeki to ponownie wędkarskie eldorado. Wadim łowi pierwszego tajmienia w życiu - 86 cm. Krzyś łowi tajmienie 43, 54, 67, 47, 45, 71, 46, 49, 87, 86, 87 i 68 cm, lipienie 43 i 35 cm i szczupaki 110, 77, 81, 75, 73, 98 (7 kg), 65, 65, 66, 73, 76, 48 i 79 cm. Joasia łowi szczupaki 73 i 72 cm, Kasia szczupaka 89 cm i tajmienia 79 cm. Natalia szczupaki 56 i 70 cm. Płyniemy do późnego wieczora, zatrzymujemy się na nocleg u ujścia rzeki Unglian. Pokonana odległość to 62 km ze średnią prędkością 11,3 km/h. Dzisiaj w menu kolacyjnym przepyszna ucha i smażone ryby. Kasia i Krzyś idą na wieczorne ryby. Wtedy właśnie udaje nam się złowić większość tajmieni. Łowimy do wschodu słońca. Do namiotu wgania nas burza i rzęsisty deszcz.

28 lipca 2012 - sobota

Wstajemy około południa. Jest piękny, wietrzny dzień. Chętnie wychodzimy z namiotów, bo wiatr przegnał insekty. Hurra!!! Nic nas nie gryzie. Jemy smakowitą uchę i dalej w drogę. Dzisiaj płyniemy krótko, bo tylko 17 km (11,3 km/h). Urzeka nas jedno z pięknych miejsc i decydujemy się na dłuższy odpoczynek. Tym bardziej, że widoki są przyjemne i mamy nadzieję na sukcesy wędkarskie. Jak się okazuje nasze nadzieje nie były płonne. Natalia zacięła i wyholowała szczupaka 100 cm! Krzyś szczupaki 75, 101, 104, 92, 74, 68 i 63 cm oraz tajmienie 80, 66 i 81 cm. Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyliśmy ogromnego tajmienia. Podczas holu szczupaka 104 cm wypłynął z czeluści rzecznych zaintrygowany pluskami tajmień o długości ok. 150-160 cm. Niestety, pomimo podejmowania wielu prób, nie udało się go skusić żadną przynętą. Szkoda. Woda w rzece ma od panujących upałów 21˚C, więc nic dziwnego, że duże tajmienie nie żerują. Dzisiaj robimy prawdziwą ucztę - smażymy placki z jabłkami. W nocy zaczyna bardzo wiać, widać, że pogoda się zmienia. Podziwiamy krążącą wokół nas burzę. W nocy wiatr jest tak silny, że trzeba namioty i inne rzeczy dociążać kamieniami, żeby nie odleciały. Krzyś i Kasia udają się w nocy na łowy, ale duży tajmień nie pokazał się.

29 lipca 2012 - niedziela

Wita nas piękny dzień, choć nie jest już tak bardzo upalnie. Krzysia spotyka rano nagroda za wytrwałość, a mianowicie łowi tajmienia 120 cm. Nareszcie tajmień metrowiec. Wpływamy w coraz wyższe skały. Cudowne, bajkowe krajobrazy. Tylko w nielicznych dopływach sączy się woda. W drodze towarzyszy nam ptactwo - kormorany i dzikie gęsi. Rzeka zwęża się i przyspiesza. Coraz częściej pojawiają się progi i bystrza. Zwiększa się także ich trudność. Na jednym z progów, gdzie fale dochodzą do 2-3 metrów, woda zalewa nas i tracimy sterowność. Na szczęście udaje się opanować sytuację i nie dochodzi do wywrotki. To było niebezpieczne! Przepływamy 85 km (średnia prędkość 11,7 km/h).

30 lipca 2012 - poniedziałek

Budzimy się rano nie wiedząc, że to najważniejszy dzień wyprawy. Poranek jest bardzo wietrzny. Joasia i Krzysiek zaczynają od wędkowania. Szczęście dopisuje Joasi, która łowi największego w swoim życiu szczupaka - 90 cm. Po emocjach wędkarskich wyruszamy w dalszą drogę. Stadko małych, dzikich gęsi umyka przed nami po brzegu. Widok jest naprawdę śmieszny, gdyż wyglądają bardzo nieporadnie. Wpływamy w kanion. Pod wieczór, w bardzo niepozornym miejscu, znajdujemy tajmieniowe eldorado. Krzyś łowi tajmienie 80, 85, 77, 77, 85, 95, 74, 81 i 82 cm oraz taki ponad 130 cm spada mu w trakcie holu. Na koniec na trzyczęściowego woblera wyjętego latem ubiegłego roku z Popradu w Muszynie Krzysiek wyholowuje tajmienia 154 cm!!! Ryba w obwodzie ma 61 cm. Robimy zdjęcia i krótki film dokumentujące wypuszczenie wielkiej ryby. Wszyscy się cieszą ze szczęścia Krzysia, ponieważ udało się zrealizować zamiar, który od lat nosił w sercu - by złowić tajmienia o długości powyżej 150 cm. Z tego co wiemy, to jest to największy tajmień złowiony przez Polaka na wędkę. Pomimo tego, że w tak dobrym miejscu jest szansa na złowienie kilku dużych ryb, Krzysiek nie łowi dalej. Złowienie rekordowej ryby zaspokaja wędkarski zew. Z trzęsącymi się od emocji rękami kontynuujemy spływ. Napotykamy bardzo trudny próg, którego przejście zajmuje nam kilka godzin, gdyż kilka razy trzeba chodzić i analizować drogę przejścia, by nie doszło do katastrofy. Na szczęście wszystko się udaje. Próg stanowi naturalną barierę, przez którą nie przedostają się tubylcze łodzie. Może dlatego właśnie taką siedzibę obrał sobie tajmień za kryjówkę. Spływamy jeszcze kilka kilometrów i śpimy w ujściu dopływu Wierchnia Hala. Rośnie tu szczypiorek kwitnący pięknymi kępkami, są piękne skały i roślina pachnąca jak step w Mongolii. Przepłynęliśmy tego dnia 51 km ze średnią prędkością 11,0 km/h.

31 lipca 2012 - wtorek

Po ciężkim dniu i nocy odpoczywamy do 17:00. Nikt nie przypuszcza, że może to być dzień kolejnych rekordów wędkarskich. Po śniadanio-obiado-kolacji Krzysiek i Natalia idą na ryby. Łowią w ujściu Wierchniej Hali. Nagle Kasia i Joasia słyszą natarczywy dźwięk gwizdka, który jest umówionym sygnałem oznaczającym: Pomocy! Biegną więc co sił w nogach do łowiących. Na miejscu okazuje się, że Natalia holuje dużego tajmienia. Gdy ryba robi świecę - widać, że jest ogromna. Walka trwa bardzo długo. Ostatecznie jest sukces! Natalia lekkim, dwudziestoletnim spinningiem Daiwy (wziętym na wyprawę jako wędka zapasowa), na żyłkę 0,28 mm i obrotówkę Aglia Mepps nr 4 wyholowała tajmienia 140 cm! Krzysiek łapie się za głowę - niesamowite!!! Zachęcone jej sukcesem sięgamy po wędki. Kasia łowi tajmienia 84 cm (życiowy rekord) i lipienia 33 cm. Joasia łowi lipienie 25 i 31 cm i tajmienia 84 cm. Pomimo bardzo późnej pory decydujemy się na zwinięcie obozu i dalszą drogę. Niestety, już po 5 km spływu, zrywa się straszna burza. W ciągu półgodzinnej ulewy przemokło nam dosłownie wszystko. Na nic się zdały przeciwdeszczowe kurtki, płachty i inne sprzęty. Wszystko mokre!

1 sierpnia 2012 - środa

Całą noc leje. Od rana deszcz. Nie chce się wyjść z namiotu. W przerwie między deszczami wstajemy, by rozpalić ogień. Można się ogrzać i osuszyć rzeczy. W pobliskim lesie rosną jałowce, dojrzały już jagody i borówki. Jemy śniadanie. Trochę sobie dogadzamy i smażymy frytki. Potem niemrawo zbieramy obóz. Krzyś łowi w ujściu dopływu tajmienie 86, 88 i 106 cm. Usiłujemy wysuszyć rzeczy, ale nie jest to zadanie łatwe, bo cały czas popaduje deszcz. Nad nami niebo ciężko zasnute chmurami. Mimo tego płyniemy dalej. Mamy zbyt mało czasu, by pozwolić sobie na przerwę w spływie. Dzień jest bardzo ciężki. Co chwilę musimy pokonywać bardzo złożone i niebezpieczne progi. Jeden z nich jest tak trudny, że musimy częściowo przenosić bagaże, by móc przeprowadzić trimaran po płytkiej wodzie wzdłuż brzegu. Ta zabawa zajmuje wiele godzin. Pod wieczór jesteśmy już tak zmęczeni, że zbyt późno zauważyliśmy kolejny próg i spadliśmy ze skały. Na szczęście nic złego się nie stało, choć strachu było sporo. Jesteśmy w cudownym kanionie. Podstawa ściany to piękny biały marmur, a wyższe partie to czerwona skała postrzępiona na szczytach. Całość tworzy obraz zamku lub twierdzy. Takich skał jeszcze nie widzieliśmy. Są też tajmienie. Natalia łowi rybę 71 cm, Joasia 76 cm, Krzyś 83, 79, 76, 94, 88, 82, 64 i 64 cm. Choć płynęliśmy cały dzień, to przepłynęliśmy zaledwie 31 km (z prędkością średnią spływu 10 km/h).

2 sierpnia 2012 - czwartek

Pada. Z trudem pakujemy obóz i wypływamy. Dalej płyniemy przez Krainę Mordoru, z ciemnymi pionowymi ścianami kanionu. Przechodzimy kolejne progi. Podziwiamy kolejne piękne czerwone zamki z białymi marmurowymi stopkami. Na jednym z progów łamie się muchówka. To duża strata. Zatrzymujemy się w ciekawym miejscu, gdzie wśród skał płynie dopływ. Krzyś łowi tajmienie 86, 87, 90, 91, 86, 85 i 90 cm. Ściany kanionu są coraz wyższe, zaczynają przypominać egipskie świątynie. Dopada nas przerażająca ulewa. Jesteśmy przemoczeni, lecz dalej płyniemy, gdyż zaczyna brakować czasu, a musimy dotrzeć w umówione miejsce i zdążyć na powrotny samolot. Znów rozpruwa się gondola i trzeba przeznaczyć kilka godzin na remont. Przy okazji wymieniamy sparciałą gumkę w namiocie, by uniknąć jakiejś nie przewidzianej przygody podczas nocy. Nie można dopuścić do sytuacji, żeby komuś przemókł śpiwór. To mogłoby oznaczać w tych warunkach ryzyko poważnej choroby. Naprawa się przeciąga, więc gotujemy ryż z mlekiem i grzejemy się przy ognisku. W końcu ruszamy dalej. Musimy nadrobić stracony czas, więc płyniemy całą noc. Już nad ranem perfekcyjnie pokonujemy skomplikowany nawigacyjnie próg Uład-Uarp. Podczas rekonesansu przy progu Krzyś przewraca się na śliskich kamieniach i boleśnie tłucze sobie ręce. Na nocleg zatrzymujemy się w pobliżu jakiejś opuszczonej przed laty turbazy, obecnie pustej ruiny. Jest przyjemnie. Nie pada. Ogrzewamy się przy ognisku a potem idziemy spać. Przepłynęliśmy 50 km, średnia prędkość 11,6 km/h.

3 sierpnia 2012 - piątek

Wadim budzi nas o poranku. Trzeba bowiem bez względu na zmęczenie płynąć dalej. Od rana leje. Jest zimno. Bardzo ciężko jest wstać. Powoli oswajamy się z myślą, że trzeba wyjść z namiotów. Wadim wstał pierwszy i jest już rozpalone ognisko oraz gotuje się posiłek, co zachęca do życia. Zjadamy ziemniaki z tuszonką. To bardzo energetyczna potrawa, ale potrzebna na kolejny ciężki dzień. Zwijanie obozu idzie nam bardzo wolno. Chciałoby się poleniuchować. Z nostalgią wspominamy upalną sielankę sprzed kilkunastu dni. Płyniemy. Przed nami kolejne progi - na jednym źle przepływamy końcówkę - w rezultacie grzęźniemy na głazach na 2 godziny. W końcu udaje się jakoś wybrnąć z opresji. Krzysia bardzo bolą ręce po upadku z poprzedniego dnia. Martwimy się, że może mieć jakieś poważne uszkodzenia nadgarstków. Musi jednak wytrzymać, bo w promieniu kilkuset kilometrów nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc. Jest bardzo zimno. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, góry i ściany kanionu są coraz wyższe. Modrzewie rosnące na szczycie skał wyglądają jak trawa. Pokonaliśmy dzisiaj dystans o długości 40 km ze średnią prędkością 11,5 km/h. Śpimy w miejscu, gdzie znajduje się ruina zimowla z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, domek z brezentu na banię i wrak samochodu, który zapadł się w wąwóz w zimie i został tak na zawsze. Jest też stół i kuchnia polowa oraz izbuszka, gdzie można osuszyć rzeczy.

4 sierpnia 2012 - sobota

Noc była wyjątkowo mroźna. Kasia strasznie zmarzła pomimo spania w śpiworze w ubraniu i czapce. Pogoda taka jak u nas w październiku. Wiatr, chmury, słońce. Przelotne opady. Udało się wysuszyć rzeczy i ogrzać się. Cudowne uczucie. Znowu szyjemy trimaran, który przetarł się na głazach. Krajobraz zmienia się na bardziej skalisty i surowy. Coraz mniej roślin i zwierząt. Pięknie i zimno. Wieje mroźny wiatr. Ciężko wytrzymać na wodzie. W zapadliskach leży śnieg. Dopływy niosą czystą, lodowatą wodą i są ubogie we wszelką florę i faunę. W ujściach rzek i rzeczek - białe rumowiska skalne. Widzimy ślady niedźwiedzia. Przepływamy ostatni znaczący próg na rzece. Odkrywamy piękny dopływ z krystalicznie czystą, zimną wodą, płynący w białych marmurowych skałach. Tam decydujemy się na nocleg. Jemy ostatnie ziemniaki. Z warzyw zostaje już tylko cebula. Przepłynęliśmy 46 km z prędkością średnią 13,6 km/h. Rozpogadza się. Noc ponownie bardzo chłodna.

5 sierpnia 2012 - niedziela

Wreszcie bez deszczu i nieco cieplej. Wychodzi od czasu do czasu słońce. Płyniemy przez górzystą krainę podziwiając wspaniałe widoki. Mijamy piękną skałę w czerwone paski i wrak starej barki na brzegu. Dopływamy do ujścia rzeki Miedwieża. Jest 20˚C. Przekraczamy 71 równoleżnik. Przepłynęliśmy 54 km ze średnią prędkością 14,5 km/h. Wieczorem Krzyś łowi tajmienie 67 i 39 cm. To ostatnie tajmienie na tej wyprawie. Rzeka robi się spokojniejsza, nizinna, wielka, bez progów. Wciąż jeszcze na brzegach towarzyszą nam ślady wilków. Podziwiamy jeden z najpiękniejszych zachodów słońca jaki widzieliśmy podczas całego spływu. Nocleg mamy wyjątkowo wygodny, bo rozbiliśmy namioty na znalezionym skrawku miękkiej trawy. W nocy odwiedza nasz obóz zajączek. Jest bardzo zimno.

6 sierpnia 2012 - poniedziałek

Tego dnia możemy trochę odetchnąć. Płyniemy tylko 30 km do ujścia kolejnej rzeki ze średnią prędkością 14,9 km/h. Jest piękny, słoneczny dzień. Na wodzie jednak jest już dość chłodno. Wszyscy są już zmęczeni długą podróżą. Ciężko rozbić namioty, czy zabrać się za prace obozowe. Zaczynamy myśleć o powrocie. Cywilizacja coraz bliżej. Jutro czeka nas wyczerpujący dzień. Krzyś z Natalią łowią po szczupaku 51 cm na posiłek. Ciepło - 26˚C. Widać ślady dwóch wilków, które w nocy przejmująco wyją.

7 sierpnia 2012 - wtorek

Jest pogodnie. Zwijamy obóz z samego rana, bo przed nami daleka droga. Musimy dopłynąć w pobliże Chatangi. Po około 30 km zatrzymujemy się w opuszczonej kopalni - Kajak. Jest tu kilka domów. Osada jak opuszczona, jakiś człowiek na motorze nie zwraca na nas uwagi. Sklep zamknięty. Krzysiek znajduje tablicę z 1962 roku, że to jest punkt specgeologiczny II klasy. Dawne czasy. Rozmawiamy z ciekawym człowiekiem - kapitanem kutra Tirpitz, jego żoną - miejscową kobietą, chyba Ewenką i małą dziewczynką. To pierwsi napotkani przez nas od trzech tygodni ludzie, dziwne uczucie. Dalsza droga przebiega spokojnie. Wieje ciepła bryza, jest pogodnie. Rzeka rozlewa się, ma już kilka kilometrów szerokości. Pokonaliśmy tego dnia najdłuższy dystans podczas całego spływu. Przepłynęliśmy 97 km ze średnią prędkością 12,2 km/h. Śpimy na wysokim brzegu prawie w ujściu Chety, naprzeciwko osady Kristy (Krzyże).

8 sierpnia 2012 - środa

Niechętnie zbieramy się. Wizja spędzenia dnia w północnym bardaku i walki z rosyjską biurokracją nie jest dla nas pociągająca. Palimy zbędne rzeczy, by zmniejszyć wagę bagażu. Potem płyniemy do Chatangi. Trwa to około 2 godzin. Miasto robi przygnębiające wrażenie. Demontujemy trimaran. Potem zwiedzamy muzeum etnograficzne. Zostawiamy tam znalezioną kilka dni wcześniej skamielinę. Przez przypadek poznajemy Gameta. Azera, który stworzył i prowadzi Muzeum Mamuta. Umawiamy się na wieczorne spotkanie u niego w domu. Opowiada nam o swojej pasji, podróżach po Arktyce i o tworzeniu Muzeum. Obdarowuje nas pięknymi kamieniami przypominającymi kwiaty oraz książkami o Tajmyrze. Potem zwiedzamy muzeum. Jest niezwykłe. Wykute w wiecznej zmarzlinie, wyłożone lodowymi blokami, wygląda jak zamek Królowej Śniegu. W środku zamrożone całe mamuty lub ich kości, są też i inne zwierzęta, które czas zakuł w lodową wieczność - kopalne konie i woły piżmowe. Zaciekawiają nas opowieści o rdzennych mieszkańcach tej krainy, ich zwyczajach i kulturze. Inspiruje wizja powrotu na wielki lodowy półwysep. Poznajemy historię wyprawy jachtem przez biegun północny, której nasz gospodarz był uczestnikiem. Czas mija niepostrzeżenie. Późno w nocy pakujemy się na drogę powrotną w mieszkaniu, które wynajęliśmy na jedną noc za deski, jedzenie i sprzęt obozowy, którego nie zabieramy ze sobą z Chatangi. Sen jest krótki.

9 sierpnia 2012 - czwartek

Wstajemy bardzo wcześnie rano. Jedziemy na lotnisko. Taki okropny sowiecki barak. Obsługa naziemna niemiła. Ma się wrażenie, że to strażnicy z Gułagu. Napięcie jest potęgowane wielokrotnymi kontrolami i gdyby nie nasze dobre papiery z FSB, to pewno byśmy się z tego miejsca łatwo nie wydostali. Na szczęście wszystko się jednak udaje przebrnąć, choć płacimy sporo za nadbagaż. Odlatujemy o czasie. Pogoda dobra, więc lot mija spokojnie. Około 16:00 lądujemy na Czeremszance w Krasnojarsku. Żegnamy Wadima. Ksiądz Tadeusz miał stłuczkę samochodem, więc wysyła po nas marszrutkę. W parafii czeka na nas obiad i pyszny arbuz. Potem msza św. i kąpiel w ciepłej wodzie. A wieczorem ksiądz zabiera nas na wycieczkę po mieście. Oglądamy kościół należący dawniej do polskiej parafii. Podziwiamy wieczorną panoramę miasta i widoki szybkich nurtów płynącego przez miasto Jeniseju. Czas mija szybko. Zapada ciemna noc. Zjawisko, od którego się odzwyczailiśmy. Bardzo późno kładziemy się na spoczynek.

10 sierpnia 2012 - piątek

Ksiądz Tadeusz zawozi nas na lotnisko. Dziękujemy serdecznie za gościnę. Umawiamy się na spotkanie w Gdańsku. Na lotnisku spotykamy Saszę, to drugi z Rosjan, który towarzyszył nam podczas poprzedniego spływu w Ewenkii. Z radością wymieniamy się wieściami. Lecimy zgodnie z planem do Moskwy. W Moskwie spacerujemy po Placu Czerwonym, gramy w tenisa stołowego i robimy zakupy w GUMie. Niestety po raz kolejny nie udaje nam się wejść na spotkanie z wodzem rewolucji. Jedziemy na Szeremietiewo i wieczorem odlatujemy do Warszawy i potem dalej do Gdańska. Jesteśmy już bardzo zmęczeni. Nasze rodzinne miasto wita nas deszczem, ostatkiem sił wsiadamy do taksówki i przyjeżdżamy do domu. Śpimy do następnego dnia do obiadu. Dopiero potem z wielkim trudem zaczynamy wracać do naszej polskiej rzeczywistości, zachowując pod powiekami obrazy z dalekiej północy…

Zakończenie

Po wielu latach starań i wielu miesiącach ciężkiej pracy organizacyjnej marzenie się urzeczywistniło. Przeżyliśmy niezwykłą przygodę. Przezwyciężyliśmy ukąszenia komarów i meszek, przebyliśmy bardzo trudne progi i bystrza na rzece, pokonaliśmy własne zmęczenie oraz wygraliśmy z rosyjską biurokracją. Ale przede wszystkim Krzysiek złowił największego i wymarzonego tajmienia o długości 154 cm! Swoją szansę wykorzystała również ośmioletnia Natalia, która jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że dokonała rzeczy niezwykłej łowiąc tajmienia 140 cm. Joasia i Kasia cieszą się, bo również im udało się pobić własne rekordy wędkarskie. Wadim, choć jest mieszkańcem Syberii od urodzenia i doświadczonym ratownikiem, uczestniczącym w dziesiątkach akcji i wypraw, złowił swojego pierwszego w życiu tajmienia (w jego rejonie Abakanu po prostu dawno już wszystkie tajmienie zostały zjedzone i pozostają legendą). Wspólnie podziwialiśmy piękno północnej przyrody i zmagaliśmy się z trudami spływu ciekawą, zmienną w swoim charakterze syberyjską rzeką. Przepłynęliśmy samodzielnie skonstruowanym trimaranem 1144 km daleko za koło podbiegunowe. Spotkaliśmy niezwykłych ludzi, żyjących z pasją i zgodnie ze swoimi przekonaniami. Niezwykłe wrażenie wywarła na nas Przyroda Tajmyru, ze swoimi nieprawdopodobnymi utworami geologicznymi, mamutami zaklętymi w wiecznej zmarzlinie i wciąż nietkniętą wielką przestrzenią tajgi i tundry. Północ jest naprawdę przepiękna. Mamy nadzieję, że kiedyś tam jeszcze wrócimy.

Ku naszemu zdziwieniu i radości nasza wyprawa Ewenkia i Tajmyr 2012 uzyskała wyróżnienie podczas Kolosów 2012 w kategorii Podróże. Dziękujemy!


Usiąść za sterami helikoptera to niecodzienne przeżycie


Widok na płaskowyż Putorana


Słońce zachodzi, choć nie położy się spać


Ponad trzydziestocentymetrowy okoń złowiony na muchę


Kasia ze swym pierwszym w życiu szczupakiem złowionym na muchę


Krzyś z rekordowym szczupakiem


Olbrzym odpływa


Metrowy szczupak Natalii


Zachodzące słońce w kołderce z chmur


Chwila niepewności. Czy to rzeczywiście Ten wymarzony?


Marzenie stało się rzeczywistością. Złowiony tajmień ma 154 cm długości


Krzyś ze swoim trofeum


Radość ze złowienia olbrzyma


Wędkarz i ryba


Natalia pomaga Tacie trzymać tajmienia


Cuda w kanionie


Syberyjska syrenka?


Szczyty i zbocza kanionu porasta tajga


Bezludne przestrzenie


Wyprawowicze na tle potężnych ścian kanionu


Czerwone skały


Natalia niesie obiad


Kolorowe skały świadczą o ciekawej geologii tych odległych terenów


Pakujemy się


Przeprawiająca sie przez rzekę klempa z młodym


Przedsmak czekających na nas pięknych skał


Wieczorne mgły otulaja rzeke i trimaran


Zagubiona w tajdze katiusza


Sielanka podczas spływu


Niespodziewane spotkanie z samotnym wilkiem


Słońce towarzyszyło nam podczas spływu całą dobę


W południe temperatura powietrza wzrastała do +46 stopni Celsjusza


Piękny okaz okonia


Pierwszy w życiu tajmień Natalii


Syberyjski przysmak - ryba wieliona


Ciekawski łoś


Skały jak zamki


Hol krokodyla


Piękny skok


Hol czerwonopłetwego mieszkańca rzeki


Łowienie szczupaków na muchę to olbrzymia frajda dla nowicjusza


Kto silniejszy i sprytniejszy?


Wadim w akcji


Awaria pływadła


Natalia i jej sieja


Tajemnicza kraina tajmienia


Obozowa kuchnia


Wędkarskie trofeum


Krzysztof i tajmień 154 cm


Nadrzeczne krajobrazy


Tajemnicza brzegi syberyjskiej rzeki


Załoga gotowa do pokonywania bystrzy i progów


Hura! Kolejny próg za nami


Szczęśliwa Joasia ze swoim tajmieniem


Joasia na tle marmurowego kanionu


Skały, skały, skały...


Natalia, trimaran, rzeka i kanion


Czasami rzeczy szły jak po grudzie


Kanion naszej rzeki, to jeden z cudów świata


Co zobaczymy za zakrętem


Przez wiele dni mogliśmy podziwiać piękno i majestat przyrody


Jeden z nielicznych śladów człowieka w tajdze


Skały to, czy jakieś zapomniane miasto...?


Ruiny twierdzy, to czy skała? Niezwykłe krajobrazy towarzyszą podróżnikom podczas spływu


Wędkowanie w tak pięknej scenerii jest wspaniałym przeżyciem


Polująca mewa


Łagodne zbocza gór i spokojniejszy nurt rzeki są miłą odmianą po spienionej wodzie w kanionie


Czasem spadek rzeki był tak duży, że płynąc czuliśmy się tak, jakbyśmy jeździli na sankach


Brzegi powoli łagodnieją


Okruchy skał kryją w sobie wiele tajemnic


Jeden ze znalezionych przez nas reliktów dawnych epok


Chrząszcz


Pies z Kajaka


Z Gametem u wejścia do Muzeum


W Muzeum Mamutów


Natalia na tle miednicy mamuta


Wnętrze Muzeum Mamuta


Kopalne szczatki mamuta


Czaszka prehistorycznego konia


Piżmowół?...


Kawałek lodu, w którym tkwią fragmenty kości, skóry i sierści mamuta


Machule i kły mamuta


Wylatujemy z Chatangi. Rozpoczyna się trudny powrót do cywilizacji


Widok na spalony terminal w Chatandze


Chatanga - hala odlotów


Północnosyberyjskie miasta nie należą do najbardziej urodziwych


Ostatnie spojrzenie na rzekę, która była naszym domem przez ostatni miesiąc


Międzylądowanie w Turze


Dawny polski dom parafialny w Krasnojarsku


Neogotycki, ceglany kościół zbudowany w latach 1910-1911 przez diasporę polską w Krasnojarsku (obecnie filharmonia)


Pierwszy z lewej to ks. Tadeusz, który udzielił nam w Krasnojarsku gościny


Rękojeść tego noża została wykonana z kręgosłupa wilka


Płyta lotniska w Krasnojarsku


Lecimy do Tury


Ten helikopter zabierze nas w nieznane, na spotkanie z przygodą


Natalia znalazła miejscówkę w kabinie pilotów


Komary i meszki zaczęły nas atakować już w helikoptrze


Mapy to żywioł Krzysia


Obfitość chrobotka reniferowego


Ewenkia - kraina jezior


Meandrująca rzeka


Czy z tego labiryntu można się wydostać?


Zielononiebieska kraina


Dotarliśmy na start


Ach! Żeby tak samodzielnie polatać helikopterem


Od tej chwili jesteśmy zdani wyłącznie na siebie


Rozgrzewka


Za chwilę wyruszamy


Joasia z sieją


Widok na jedne z najstarszych gór świata - Putorana


Tropy wilka, to częsty widok


Walka człowieka z rybą


Potęga żywiołów


Brzegi powoli wznoszą się i odsłaniają geologiczne tajemnice


Chwila odpoczynku przed progiem Sanat


Zespół gotowy do akcji


Zimowle


Joasia i Natalia szczęśliwe wędkarki


Złowić wielkiego szczupaka też miło


Krzysiek wędkuje w dopływie naszej rzeki


Zwycięża ciekawość nad strachem


Łoś biegnie wzdłuż brzegu, by lepiej się nam przyjrzeć


A jednak udało nam się znaleźć ładne miejsce na namiot


Na brzegu zaczynają wyrastać pierwsze zamki


Kiedy wreszcie weźmie ten tajmień?...


Natalia i jej szczupak złowiony na muchę


Natalia poznaje tajniki wędkarstwa muchowego


Okoń złowiony na muchę


Tajmien i luksusowe SPA


Prawie każdy rzut kończy się złowieniem pięknej ryby


Burłaki, czyli pod prąd nie damy rady


Pastelowy zachód słońca


Natalia ze swoim metrowym szczupakiem


Temperatura wody wynosi kilkanaście stopni Celcjusza, dlatego trudno złowić tajmienia nawet w tak pięknym miejscu


Rekord życiowy Joasi


Przed nami szeroka dal


Podnieść taką rybę to nielada wyzwanie


Tatuś i córka prezentują olbrzyma


Dziki czosnek


Niezwykły hol Natalii


Joasia pomaga Natalii podnieść tajmienia 140 cm, którego samodzielnie złowiła


Natalia wypuszcza swojego tajmienia


Kasia i tajmień


Drzemiący pies


Niezwykłej urody fragment kanionu


Niebotyczne ściany


Wędkarskie eldorado


Mały człowiek i majestat gór


Jak wydostać się z tej matni?


Spełniony wędkarz odnajduje radość także w patrzeniu na rzekę


Dotrzeć samochodem w tak odległe zakątki tajgi to niezwykły wyczyn


Maleńka kropka na środku zdjęcia to wędkujący Krzysiek. Zdjęcie to ukazuje doskonale małość człowieka w stosunku do majestatu wyrastających na brzegu rzeki skał


Góry i woda - daleka północ łączy oba te żywioły


Śpiący psiak


Bajkowa kraina


Członkowie wyprawy w komplecie


Biały i różowy aragonit


Wadim


Szczątki promu, który kiedyś pływał w górę rzeki


Ściany ułożone z plasterków skał


Podczas tego wieczoru został złowiony ostatni tajmień wyprawy


Jeden z najpiękniejszych zachodów slońca


W dolnym odcinku brzegi obniżają się, a koryto rzeki staje się coraz szersze


Przygoda dobiega końca, ostatnia noc w tajdze


Kopalnia węgla w posiołku Kajak


Po trzech tygodniach spływu zbliżamy się do cywilizacji


Kuter rybacki Tirpitz


Lenin wiecznie żyw


W pobliżu Chatangi szerokość rzeki wynosiła około 12 km


Joasia, a w tle syberyjski wynalazek - dom na płozach


Prawosławie powoli odradza się również na Syberii


Pomnik upamiętniający odkrywców dalekiej północy


Czeremszanka w Krasnojarsku


Chatanga została założona w I poł. XVII w.


Główne wejście do terminala lotniczego w Chatandze


Nasz pierwszy obóz


Dwie siostry i roje much


Rodzinka w komplecie

c.d.n.

<<<   poprzednia strona   |   następna strona   >>>