<<<  poprzednia strona   |   następna strona  >>>

Wyprawa na Syberię w 2006 roku część I.

3 września 2006 - niedziela
Polska. Pobudka 3.30. Prysznic, dopakowanie bagaży, ostatnia decyzja - nie biorę namiotu, płachty namiotowej i OP1. Uwierzę Rosjanom, że ich sprzęt da radę. Jestem pełen wahań. Już lotnisko. W Rębiechowie tłok. Żegnam się z rodziną. Mój bagaż zważony w Gdańsku ma 20,2 kg - wór 16,7 kg i tuba z wędkami 3,5 kg. Lot mija szybko, w Warszawie jestem o czasie. Zjawiają się uczestnicy eskapady - Maciek, Sławek, Piotr i Paweł. Wygląda na to, że wszystko jest OK. Przy odprawie okazuje się, że mój bagaż waży 28,2 kg (chociaż od czasu ważenia w Gdańsku go nie dotknąłem) - masakra. Tłumaczenie, że waga pokazuje niedorzeczne wartości nie przynosi rezultatu, upieram się jednak, że nie zapłacę za nie istniejący nadbagaż i wyjmuję noepreny do bagażu podręcznego. Jakoś to przechodzi, choć wciąż jest nadbagaż, pogięło ich na tym lotnisku kompletnie. W Moskwie lądujemy o czasie. Kwitniemy kilka godzin na Szeremietiewie 2 i jedziemy "transit busem" nr 005 za 15 rubli na Szeremietiewo 1. Na tym lotnisku jest lokalny folklor - nie ma wózków, za to są wózkowi (120 rubli za sztukę bagażu). Znów bramki, kolejki, wszystko moknie w deszczu. Nadajemy bagaż razem i jest tego o 25 kg za dużo - opłata wynosi 3000 rubli bez kwitu, z kwitem jest 4500 rubli. Obieramy wersję tańszą. Potwornie leje deszcz i wylot samolotu jest opóźniony, a potem jest już tradycyjne - "zanimajtie luboje miesta!". Start następuje ostatecznie o 0.30, śpię jak zabity, nikt nie budzi na jedzenie.

Nad Nowosybirskiem jest piękny wschód słońca. Wysiadamy i godzinę spędzamy w "sali oczekiwań", aż dotankują samolot. Właściwie to mamy następny dzień.

4 września 2006 - poniedziałek
Lecimy dalej. Przylot do Nieriungri następuje niestety z opóźnieniem. Straszna dziura, w tym mieście wszystko rozlatuje się w oczach. Bagażownia wygląda jak karuzela z koszmarnego cyrku.

Czekają nas Rosjanie - Sasza i Sierioża. Wszystko gra, bagaże są, puszka ze sprzętem pływającym też dojechała z Jakucka. Jedziemy do bazy helikopterów Czulman.

Jednak nie robimy tego dostatecznie szybko, bo jak się okazuje na miejscu - pół godziny wcześniej odwołane zostały loty helikopterów, ze względu na pogodę.

Tak, czy siak - zagrużyliśmy helikopter i niestety jedziemy z powrotem do Nieriungri do jedynego hotelu o nazwie Timpton, który mieści się w dawnym więzieniu KGB, naprzeciwko obecnej siedziby FSB.

Idziemy rozejrzeć się nieco po mieście - blokowisko - wiek 30 lat, obok jest kopalnia i to by było na tyle, tu kończy się droga i cywilizacja.

Cerkiew, zamknięty teatr, muzeum, do którego spóźniamy się o 2 minuty i nie chcą nas wpuścić - czynne od 10.00 do 16.30. Na głównym placu stoi pomnik Lenina, odnosi się wrażenie, że z tego miasta wszyscy chcą wyjechać. Jemy pielmieni z jelenim mięsem, do tego sok pomidorowy - super. Patrzymy na mapy i decydujemy się płynąć naszą wyśnioną rzeką od samej góry, od najwyższych dopływów. A w tym mieście jest coś dziwnego, chorego, czuć patologię, komunę, beznadzieję, och Rosja.


<<<  poprzednia strona   |   następna strona  >>>