31 lipca 2006
Dzień upłynął na pakowaniu bagaży. Późnym wieczorem powierzyliśmy rodzinie opiekę nad naszym akwariowym okoniem i wyruszyliśmy ku przygodzie. Jechaliśmy w kierunku granicy litewskiej przez Tczew,
Malbork, Elbląg i Pasłęk. Jeszcze w Polsce postanowiliśmy przenocować w namiocie na przydrożnej łące.
1 sierpnia 2006
Obudziliśmy się wczesnym rankiem i kontynuowaliśmy naszą podróż. Minęliśmy Ornetę. W Świętej Lipce zatrzymaliśmy się na chwilę, by wejść do sanktuarium. Byliśmy bardzo zdziwieni nabożeństwem, w
którym brali udział tylko ksiądz i kościelny. W Kętrzynie zboczyliśmy kilka kilometrów z głównej trasy, aby spojrzeć na bunkry Wilczego Szańca. Przez Giżycko i Olecko dotarliśmy do Suwałk, gdzie
dokonaliśmy drobnej naprawy elektrycznej. Sympatyczny pan wymienił nam żarówkę w samochodzie i nie pobrał od nas żadnej opłaty, ani za materiał, ani za swój czas. Granicę z Litwą przekroczyliśmy w
Budzisku. Kalwarija to pierwsza litewska miejscowość na trasie do Kowna. Krzyś sfotografował tam piękny, stary krzyż. Do kościoła nie weszliśmy ze względu na odbywające się w nim nabożeństwo
żałobne. Z zewnątrz był mocno zniszczony i właśnie podlegał remontowi. Zniszczone kościoły i ich remonty były częstym widokiem na Litwie.
Krzyż w Kalwariji
Z Kalwariji przez Mariampol dojechaliśmy do Garliavy, gdzie na trawniczku zjedliśmy posiłek delektując się serkiem z ziołami i wędliną - miejscowymi przysmakami odkrytymi w sklepie spożywczym.
Potem oddaliśmy się słodkiemu lenistwu. Późnym popołudniem dotarliśmy do Kowna. Zaparkowaliśmy w pobliżu alei Laisves. Joasia zwiedziła Muzeum Zoologiczne, a my wymieniliśmy walutę i zdobyliśmy
potrzebne nam wiadomości na temat Kowna i okolic. Okazało się, że decyzja o kupnie w Polsce dolarów była trafna, bo kurs litów (a także łatów i koron estońskich) był korzystniejszy wobec dolara,
niż złotego. Podczas wędrówki po alei Laisves odkryliśmy przepyszne miejscowe jogurty sprzedawane w woreczkach, jak u nas mleko, które stały się od tej chwili żelaznym punktem każdego niemal
posiłku. Drugim rarytasem okazały się miejscowe lody w wafelkach, które jedliśmy równie często. W ulewnym deszczu dotarliśmy do najstarszej części Kowna.
Ratusz w Kownie zwany Białym Łabędziem
Obejrzeliśmy ratusz zwany Białym Łabędziem i próbowaliśmy znaleźć nocleg w hoteliku diecezji kowieńskiej. Było już dość późno i niestety zastaliśmy zamknięte drzwi. Na szczęście w pobliżu
znaleźliśmy knajpę z tradycyjnym jedzeniem litewskim, gdzie zjedliśmy bardzo smaczny i obfity obiad, złożony głównie z cepelinai, za 65 PLN dla czterech osób. Humory od razu się nam poprawiły i z
większym entuzjazmem wyruszyliśmy w deszczowy wieczór na poszukiwanie noclegu. Wkrótce znaleźliśmy bardzo przyjemny hotelik o nazwie Apple Economy, gdzie spędziliśmy spokojną noc.
2 sierpnia 2006
Kolejny dzień powitał nas pochmurnym niebem, lecz my wyspani, pełni werwy wyruszyliśmy na zwiedzanie Kowna. Dzień rozpoczęliśmy od śniadania na ławeczce przy Katedrze św. św. Piotra i Pawła.
Delektowaliśmy się przepyszną wędliną i oczywiście jogurtem, klimaty trochę takie, jak na studenckiej włóczędze. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Muzeum Farmacji. O zgromadzonych eksponatach opowiadała
nam bardzo miła przewodniczka. Mieliśmy okazję zobaczyć mini fabryczkę do produkcji pigułek oraz wnętrze dziewiętnastowiecznej apteki. Co ciekawe, byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Być może właśnie
dlatego zostaliśmy oprowadzeni z takim entuzjazmem. Kolejnym punktem programu był ratusz oraz zwiedzanie Muzeum Ceramiki, gdzie znajdują się prace miejscowych artystów - profesorów i studentów
kowieńskiej akademii plastycznej. Próbowaliśmy zorientować się w trendach panujących w tamtejszej sztuce współczesnej, generalnie byliśmy jednak zawiedzeni. Z muzeum udaliśmy się w pobliże ruin
kowieńskiego zamku, który został zbudowany przez Krzyżaków i służył jako baza do wypraw na Litwę. Nie dziwiło nas więc, że nie został odrestaurowany. Ruiny zostały dodatkowo bardzo oszpecone
współczesnym dachem, coś okropnego.
Ruiny zamku w Kownie
Wczesnym popołudniem opuściliśmy centrum Kowna. Około godziny błądziliśmy po mieście nie mogąc znaleźć właściwej drogi, a to dzięki bardzo pomocnym znakom drogowym.
Intuicyjny znak drogowy na skrzyżowaniu w Kownie
W końcu dotarliśmy nad Niemen, do kompleksu klasztornego Pożajście.
Kompleks klasztorny Pożajście
Miejsce to jest bardzo piękne, choć zaniedbane.
Świątynia w Pożajściu
Renowacji podlegało właśnie wnętrze świątyni. Widoczny był brak funduszy na remont oraz ogrom pracy, którą trzeba będzie wykonać, by obiekt ten doprowadzić do czasów dawnej świetności. Wokół
klasztoru rozciągał się stary park z tajemniczymi studniami.
Joasia próbuje ujrzeć swą przyszłość w studni w Pożajściu
Panorama Pożajścia
Po zapoznaniu się z dziejami Pożajścia, udaliśmy się do Rumszyszek, gdzie mieści się skansen. Niestety, gdy dotarliśmy na miejsce, lunął rzęsisty deszcz, wobec tego zdecydowaliśmy się na zmianę planów i wyruszyliśmy w kierunku Kłajpedy.
Po drodze odwiedziliśmy Kiejdany, gdzie przespacerowaliśmy się po starówce i bezskutecznie poszukiwaliśmy knajpki z tradycyjnym jedzeniem litewskim. Postanowiliśmy pojeździć po interiorze w
poszukiwaniu Parku Dendrologicznego Skinderiskis. Park okazał się pięknym, cichym miejscem, gdzie wśród bujnej zieleni stały ukryte świątki. Można tam było podziwiać rośliny wodne i lądowe,
regionalne i egzotyczne. Nasz zachwyt wzbudziła także piękna ważka o niespotykanym ubarwieniu. Zostalibyśmy tam chętnie dłużej, gdyby nie prześladujący nas deszcz. Wyruszyliśmy więc w dalszą
podróż. Kolejny przystanek miał miejsce w Szydłowie, gdzie mieści się sanktuarium maryjne, jedno z ważniejszych na Litwie. Niestety dotarliśmy tam późnym wieczorem i zarówno kościół, jak i kaplica
były już zamknięte. Miejsce jednak nie zrobiło na nas dużego wrażenia, bo wydało nam się kiczowate. Szczególnie kaplica poświęcona Matce Boskiej. Ostatnim punktem programu tego dnia były
Cytowiany. Znajduje się tam zespół klasztorny, który, podobnie jak obiekt w Pożajściu, był bardzo zaniedbany i wymaga renowacji. Widać jednak było, że jest zamieszkany i ma gospodarza. Zadbany
ogród, a także wóz cygański, w którym ktoś urządził pasiekę oraz pasąca się koza sprawiły, że byliśmy tym miejscem oczarowani, pomimo jego ogromnych niedostatków.
Klasztor w Cytowianach
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Na Litwie drogi są w bardzo dobrym stanie. Doskonale jeździ się zarówno po asfalcie, jak i po drogach szutrowych, których jest tam sporo. Tymi właśnie szutrowymi drogami
udaliśmy się w kierunku Kelme, a następnie w kierunku autostrady wiodącej do Kłajpedy. Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy się na nocleg pod namiotem, który jest ogromną frajdą zarówno dla Joasi, jak i
dla Natalci.
3 sierpnia 2006
Wstaliśmy o poranku, powitało nas słońce. Śniadanko, trochę zabawy we frisby i wyruszyliśmy do Kłajpedy. To duże i nowoczesne miasto z niewielką starówką. Znaleźliśmy informację turystyczną i
dowiedzieliśmy się, gdzie jest delfinarium w Smiltyne. Okazało się, że czeka nas przeprawa promem samochodowym na Mierzeję Kurońską. Udało nam się bez większych problemów dostać na prom i
przepłynąć na drugi brzeg.
Widok na Zalew Kuroński
Najpierw zwiedziliśmy Muzeum Morskie. Podziwialiśmy piękne akwaria z rybami zarówno z tropików, jak i z naszej strefy klimatycznej. Natalci bardzo podobały się żywe pingwiny, których spora kolonia
jest prezentowana na kilku poziomach muzeum. Potem uczestniczyliśmy w pokazie delfinów i fok. Przezornie usiedliśmy z dala od wody, dzięki temu nie musieliśmy się przebierać w suche rzeczy. Po
zakończonym pokazie udaliśmy się na rekonesans po mierzei. Plaże od strony morza są tam dzikie, piękne i prawie bezludne. Pojechaliśmy do Nidy - miejscowości położonej przy granicy z Obwodem
Kaliningradzkim. Świeciło słońce, wiał lekki wiatr, piękna letnia pogoda. Później usiłowaliśmy znaleźć krikstai, czyli charakterystyczne dla Mierzei Kurońskiej krzyże nagrobne. Były one umieszczane w
nogach zmarłego, gdyż miały mu pomagać w powstaniu z grobu w dniu Sądu Ostatecznego. Zamiast tego znaleźliśmy w lesie stary pomnik lotników oraz punkt widokowy. Byliśmy jednak zdecydowani szukać
do skutku. Szczęśliwie natrafiliśmy na informację, z której dowiedzieliśmy się, iż krikstai można obejrzeć na starym ewangelickim cmentarzu w centrum Nidy. Odnaleźliśmy cmentarz i podziwialiśmy zabytkowe
krzyże. Cmentarz sprawiał jednak smutne wrażenie miejsca nie odwiedzanego i zaniedbanego.
Krikstai - zabytkowe krzyże nagrobne charakterystyczne dla Mierzei
Kurońskiej
Stary krzyż na cichym, ewangelickim cmentarzu w Nidzie
Zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotografii i udaliśmy się w drogę powrotną w kierunku promu. Zanim jednak zakończyliśmy nasz pobyt na mierzei, zatrzymaliśmy się jeszcze w Juodkrante, by zwiedzić
Górę Czarownic.
Chwila odpoczynku na Górze Czarownic
Ścieżka spacerowa wiodła przez ciemny las. Czasami trzeba było podejść mocno pod górkę, innym razem ześliznąć się w dół, a wszędzie towarzyszyły nam rzeźbione postacie z podań i legend litewskich.
Kasia jako królowa czarownic
Joasia w objęciach tajemniczej Nieznajomej
Natalka wśród starców
Było tam także sporo drewnianych atrakcji dla dzieci. Miejsce godne odwiedzenia. Polecamy! W dobrych humorach, mając przed oczyma zabawne sytuacje z Góry Czarownic, kontynuowaliśmy nasz powrót do
przeprawy promowej. Podobnie jak przy wjeździe, bez problemów dostaliśmy się na prom i wróciliśmy na stały ląd.
Kolejnym celem naszej podróży była Pałąga - nadmorskie uzdrowisko. Dotarliśmy tam późnym wieczorem. Zrobiliśmy zakupy i na placu przy fontannie przygotowaliśmy sobie ucztę. Potem zagraliśmy we
frisby. Wieczór był ciepły, nie chciało nam się spać, więc wyruszyliśmy na spacer po kurorcie. Po chwili natrafiliśmy na kawiarnię, w której grali jazzmani. Takiego pokazu wirtuozerii oraz radości
z muzykowania już dawno nie widzieliśmy. Przechodnie zatrzymywali się, by posłuchać muzyki. Coś niesamowitego! Nim się jednak spostrzegliśmy koncert dobiegł końca, nastała noc i trzeba było
położyć dzieci spać. Nie chciało nam się szukać wolnego miejsca w hotelu, więc opuściliśmy Pałągę i zatrzymaliśmy się gdzieś w polu. Dzień zakończył się jednak smutno, bo podczas przygotowań
do noclegu okazało się, że zaginął gdzieś na promie nasz ulubiony śpiwór Yeti. Ogromna strata i wielki żal.
4 sierpnia 2006
Wstaliśmy wcześnie rano. Wróciliśmy do Pałągi i poszliśmy do Pałacu Tyszkiewiczów obejrzeć zbiory Muzeum Bursztynu. Kolekcja udostępniona do oglądania jest różnorodna. Oprócz szczegółów
powstawania bursztynu, jego historii, zasięgu występowania oraz zastosowań, znajduje się tam ogromna ekspozycja inkluzji w bursztynie. Zobrazowano tam również miejsca występowania bursztynu oraz
jego odmiany. Na koniec mogliśmy obejrzeć piękne wyroby z bursztynu - zarówno przedmioty użytkowe, jak i ozdobne. Muzeum zrobiło na nas pozytywne wrażenie, warto je odwiedzić.
Pałac Tyszkiewiczów, Połąga - siedziba bardzo ciekawego Muzeum
Bursztynu
Potem dzieci bawiły się w parku, a my odbyliśmy dłuższą rozmowę o życiu, wychowaniu dziewczynek i o czasie nam danym. Atmosfera starego parku Tyszkiewiczów sprzyja filozoficznym i życiowym
rozmowom. Następnie udaliśmy się nad morze. Joasia i Natalia pluskały się w wodzie, potem wspólnie podziwialiśmy morskie widoki z mola, a także znaleźliśmy kilka niewielkich bursztynów. Po krótkim
odpoczynku ruszyliśmy na Łotwę. Pierwsza duża miejscowość, którą odwiedziliśmy to Liepaja. Miasteczko nie zrobiło jednak dobrego wrażenia, nie znaleźliśmy także czynnego kantoru, więc nie mieliśmy
lokalnej waluty. Nie zatrzymując się ruszyliśmy w kierunku Rygi. Nie pojechaliśmy jednak najkrótszą drogą, lecz postanowiliśmy skręcić do Kuldigi. Łotwa jest krajem pagórkowatym, dużo tam
pustych przestrzeni, krajobraz przypomina Szwajcarię Kaszubską, czuliśmy się więc tam, jak w Polsce. Do Kuldigi przybyliśmy wieczorem i udało nam się zaopatrzyć w szczegółową mapę okolicy z
naniesionymi atrakcjami turystycznymi, która okazała się bardzo pomocna. W Kuldidze obejrzeliśmy starą drewnianą zabudowę mieszkalną z XVIII i XIX wieku. Kolejnym punktem programu był zabytkowy
most oraz wodospad znajdujący się w jego pobliżu. Po dłuższym krążeniu udało nam się odnaleźć poszukiwany obiekt. Most i wodospad rzeczywiście okazały się warte obejrzenia, jednak to nie one
wprawiły nas w osłupienie. Na środku rzeki ujrzeliśmy elegancko nakryty stół, na którym stała podana kolacja, a przy stole siedziała w nonszalanckiej pozie nieznajoma kobieta, która najwyraźniej
czekała na kogoś, bo drugie krzesło stało puste.
Romantyczna kolacja w Kuldidze
Biesiadująca pani nie zrażona zainteresowaniem, które ją otaczało, trwała swobodnie na krześle nad płynącym pod jej nogami nurtem rzeki, a my postanowiliśmy kontynuować podróż. Po drodze, w
miejscowości Sabile, natrafiliśmy na ogród pełen ciekawych figurek. Były to postacie w miejscowych strojach ludowych. Niestety zapadł już zmrok i nie mogliśmy dokładnie obejrzeć tej turystycznej
atrakcji. Około 60 km przed Rygą w okolicy Kemeri zatrzymaliśmy się na nocleg na łące pełnej koniczyny. Ktoś przyjechał się nam przyjrzeć. Widocznie wzbudziliśmy zaufanie, bo nie niepokojono nas.
Noc upłynęła spokojnie i wygodnie.
5 sierpnia 2006
Po porannej krzątaninie udaliśmy się wprost do Rygi. Tu udało nam się wreszcie wymienić walutę i zarezerwowaliśmy sobie nocleg na zamku w pobliżu Sigulda. Wyruszyliśmy zwiedzać miasto. Ryga
bardzo nam się spodobała. Stare miasto jest bardzo różnorodne - znajdują się tam bowiem zarówno okazałe budynki jak np. Dom Bractwa Czarnogłowych, Duża i Mała Gildia, jak i śliczne, wąskie
uliczki, przy których stoją małe, ładne, stare kamieniczki. Obowiązkowo obejrzeliśmy katedrę, najstarsze kamieniczki zwane Trzej Bracia, basztę oraz Pomnik Wolności.
Mała Gildia w Rydze
Piękne kamieniczki i uliczki w Rydze
Kamienny portal nad wejściem do katedry w Rydze
Wieża katedry w Rydze
Kamienica Trzej Bracia w Rydze
Baszta Prochowa - siedziba Muzeum Wojny w Rydze
Byliśmy także w synagodze. Największe jednak wrażenie zrobiła na nas Cerkiew Griebienszczikowa, której gospodarzami są staroobrzędowcy. Urok tego miejsca polegał nie tyle na pięknym wystroju
wnętrza, co na atmosferze autentycznej wiary i szacunku dla tradycji i obyczajów. My również, choć byliśmy tylko gośćmi, musieliśmy się podporządkować panującym tam zwyczajom. Opisując Rygę warto
wspomnieć także o sprawach kulinarnych. Życie w Rydze jest bardzo drogie, dotyczy to również jedzenia. Warto jednak odwiedzić knajpkę Alus Seta, w której można bardzo smacznie zjeść. W knajpce tej
serwowane są przysmaki lokalnej kuchni, a rachunek, jak na tamte warunki, nie będzie wygórowany. Odkryliśmy także bardzo ciekawą restaurację urządzoną w stylu średniowiecznym, która robiła
niezapomniane wrażenie. Tam jednak trzeba było liczyć się z bardzo wysokim rachunkiem, więc zostawiliśmy ją sobie na inną okazję. Po zwiedzeniu Rygi udaliśmy się do Sigulda - na zamek, skorzystać
z zarezerwowanego wcześniej noclegu. Nasze przerażenie było jednak ogromne, gdy pani recepcjonistka zaprowadziła nas do pokoju, w którym stały cztery krzywe łóżka, brudna podłoga była zarwana, a o
łazience nie było co marzyć. Uciekliśmy stamtąd czym prędzej.
Ruiny w Sigulda
Turaida - średniowieczny zamek, Sigulda
Udaliśmy się do Cesis obejrzeć kolejny zamek.
Zamek w Cesis
Ruiny wieży na zamku w Cesis
Zrobiliśmy kilka fotografii, a spacerując po miasteczku natrafiliśmy na jeden z najpiękniejszych placów zabaw, jaki kiedykolwiek widzieliśmy. Był to prawdziwy raj dla Joasi i Natalci, z którego
trudno było je zabrać. Wieczorem wsiedliśmy w nasz niezawodny samochodzik i ruszyliśmy ku granicy z Estonią, którą przekroczyliśmy bez problemu już w środku nocy w Ainazi. Planowaliśmy rozbić
namiot, gdzieś w pobliskim lesie, jednak był on tak gęsty, że musieliśmy spać w samochodzie, stojącym na leśnym dukcie.
6 sierpnia 2006
Skoro świt ruszyliśmy drogą nr 4 do Parnu. Tam, pomimo niedzieli, udało nam się nabyć lokalną walutę. Minęliśmy ciekawą latarnię morską i około południa dotarliśmy do Tallina. Stare miasto stolicy
Estonii rozpościera się na wzgórzu i w porównaniu z Rygą robi wrażenie prowincjonalnego miasteczka.
Zamek w Tallinie
Na niewielkim obszarze widać mieszanie się wpływów Wschodu i Zachodu, gdyż prawie obok siebie stoją osiemnastowieczna katedra luterańska o surowym, chłodnym wnętrzu, którego główny wystrój
stanowią stare herbarze oraz Sobór Aleksandra Newskiego ustrojony w piękne ikony i wielką liczbę bogato złoconych przedmiotów kultu.
Katedra w Tallinie
Wnętrze luterańskiej katedry w Tallinie
Sobór Aleksandra Newskiego w Tallinie
Trafiliśmy też na taras widokowy, z którego roztaczał się piękny widok na Tallin i morze.
Widok na Tallin z Góry Katedralnej
Ze wzgórza zeszliśmy uroczą uliczką na rynek.
Zabudowa na Górze Katedralnej w Tallinie
Kamienica przy Pikk jalg w Tallinie
Ratusz w Tallinie
Tam podziwialiśmy ratusz, a potem udaliśmy się na poszukiwanie najstarszych kamieniczek, które w Tallinie nazywają się Trzy Siostry.
Wejście do kamienicy Trzy Siostry w Tallinie
Wędrując po starym mieście, natrafiliśmy na hotelik Taanilinna, w którym zdecydowaliśmy się przenocować. Pokoik był urządzony z dużym smakiem, obsługa bardzo uprzejma, no i wreszcie ciepła woda.
Wszyscy z radością skorzystaliśmy z możliwości pławienia się do oporu.
7 sierpnia 2006
Po bardzo smacznym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Latarnia w Tallinie
Tym razem zdecydowaliśmy się podróżować wschodnią częścią Estonii, a przystanek wyznaczyliśmy sobie w Tartu. Na trasie zrobiliśmy fotkę ciekawego zabytkowego wiatraka przerobionego na restaurację.
Wiatrak w Estonii
Tartu jest znane przede wszystkim z tego, że jest siedzibą uniwersytetu, który został założony w 1632 r. w czasach panowania Gustawa II Adolfa. Studiowało na nim wielu wybitnych Polaków - między
innymi Benedykt Dybowski i Tytus Chałubiński. Warto także wspomnieć, że miasto Tartu przez pewien czas znajdowało się w granicach I Rzeczpospolitej. Duże wrażenie zrobił na nas budynek lokalnej
uczelni, który jest najokazalszą budowlą w tym miasteczku.
Uniwersytet w Tartu (Dorpad)
Gdyby miasteczko należało wciąż do Polski, to mieściłby się w nim z pewnością ZUS. Przed ratuszem, na miejscowym rynku znajduje się urocza fontanna, przy której zrobiliśmy kilka fotografii.
Krzyś i dziewczynki przy fontannie na rynku w Tartu (Dorpad)
Kasia z Natalią przy fontannie na rynku w Tartu (Dorpad)
Odwiedziliśmy także ogród botaniczny. Nasza wizyta w Dorpacie zakończyła się, gdy sprzedaliśmy ostatnie korony i podążyliśmy w kierunku Łotwy. Granicę przekroczyliśmy w miejscowości Valga/Valka.
Postanowiliśmy bliżej zaznajomić się z łotewskim interiorem. Pierwszą miejscowością, do której dotarliśmy były Karki. Zobaczyliśmy tam niewielki zbór luterański. Potem znaleźliśmy świeżo
skoszone pole, więc zaszyliśmy się w najdalszy jego kąt i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
8 sierpnia 2006
To był bardzo obfity w wydarzenia dzień. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od miejscowości Naukseni, gdzie znajduje się pałacyk i piękny kameralny ogród z fontanną.
Dworek w Naukseni
Fontanna w Naukseni
Miejsce spodobało nam się na tyle, że urządziliśmy tam sobie odpoczynek i śniadanie. Potem przez Rujienę i Mazsalaca udaliśmy się do Parku Skanakalna. Atrakcją tego miejsca są klify i jaskinie na
brzegu rzeki Salaca. Duże wrażenie robi także sama skała, która jest całkiem czerwona.
Jaskinie na brzegu rzeki Salaca
Nasza rodzinka nad brzegiem rzeki Salaca
Widok na rzekę Salaca
Krążąc po okolicy, natrafiliśmy także na działającą studnię. Czerpanie z niej wody było dużą atrakcją dla dziewczynek. Następnie przez Matisi dotarliśmy do Dikli zobaczyć kolejny pałac. Tym razem
byliśmy trochę zawiedzeni. Pałac został przeznaczony na hotel. Otoczenie pałacu było zadbane, jednak metalowy dach odbierał budowli cały jej urok.
Pałac w Dikli
Dużo bardziej spodobało nam się pomieszczenie gospodarcze stojące nieopodal, zachowało bowiem swój stary klimat.
Budynek gospodarczy w Dikli
Przez Valmierę i Janmuizę dotarliśmy w okolice rzeki Gauja.
Nad rzeką Gauja
Brzegi tej rzeki są bardzo urozmaicone, pełne skarp, jarów i wąwozów. Poznawanie rzeki rozpoczęliśmy od zwiedzania jaskini Kalaj Ala, a dalej w Erglu podziwialiśmy majestatyczne klify i
roztaczający się z nich widok.
Widok z klifów nad Gaują
Postanowiliśmy zagubić się nieco w głuszy i tak znaleźliśmy rzeczkę Strikupe (mały, ale ładny dopływ Gauji), nad którą delektowaliśmy się malinami, poziomkami i jagodami oraz zwiedziliśmy piaskową
jaskinię Patkula Ala. Nie wchodziliśmy jednak zbyt głęboko, bo Natalcia skarżyła się na przejmujące zimno. Następnie trasa wiodła przez Vaidavę do Straupe, gdzie oglądaliśmy kolejny wielki zamek.
Budynek ten był bardzo zniszczony, mieścił się w nim szpital dla nerwowo chorych, a także jakieś mieszkania prywatne.
Wieża zamku w Straupe
Zamek ten miał na sobie tyle przeróbek i różnych dobudowanych elementów, że doprawdy trudno już było stwierdzić kiedy i w jakim stylu został pierwotnie wybudowany.
Na zamku w Straupe
W pobliżu Straupe nad rzeką Brasla znajduje się Vejinu - dawny odpowiednik naszego PGR, który dostał się w prywatne ręce. Oglądaliśmy tam, oprócz pięknego gospodarstwa, jaskinie i podziemne jezioro.
Byliśmy pełni podziwu, jak mądrze można zagospodarować zasoby, które się posiada. Kolejny punkt programu stanowił widok pięknego zamku w Birini, do którego dojechaliśmy przez Eikazi. Stamtąd
popędziliśmy już wprost do Rygi do Alus Seta na smaczny i pożywny posiłek. Potem spacerowaliśmy po nocnej Rydze.
Dom Bractwa Czarnogłowych w Rydze
Niestety wysoka temperatura uniemożliwiła nam zakup słynnych łotewskich czekoladek - może kiedyś w przyszłości? Nie udało nam się także dotrzeć na słynny ryski targ. Trochę żal było rozstawać się
z Rygą. Czas już jednak gonił, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Kilkanaście kilometrów za miastem, po dniu pełnym wrażeń, zatrzymaliśmy się na nocleg.
9 sierpnia 2006
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od ruin zamku w Dobele.
Ruiny zamku Dobele
Kasia z córciami w ruinach zamku Dobele
Ruiny zamku Dobele
Czuliśmy się jak na szlaku Orlich Gniazd. Na podzamczu graliśmy we frisby i piłkę nożną. Niestety nie wszystko poszło jak z płatka. Okazało się, że cieknie nam z silnika olej. Kupiliśmy litr oleju,
by uzupełniać ubytek i pojechaliśmy do Jelgavy wypatrując po drodze warsztatu samochodowego, w którym można by naprawić awarię. W końcu udało się znaleźć warsztat, w którym zgodzili się obejrzeć
samochód, choć zastrzegli się, że naprawiać nie będą. Okazało się oczywiście, że mieliśmy dziurę w misce olejowej. Pani dyspozytor stwierdziła, że z taką awarią nas nie zostawi i kazała naprawić
nam samochód. Trwało to cztery godziny i kosztowało niemało, ale na szczęście mogliśmy kontynuować podróż i to jest najważniejsze. Pojechaliśmy do centrum Jelgavy i obejrzeliśmy kolejny pałac. Tym razem
mieści się w nim uniwersytet.
Jelgava, dawny pałac a obecnie uniwersytet
Zrobiliśmy także zdjęcie z przeciwległego brzegu rzeki, gdyż widok był przepiękny.
Widok na dawny pałac w Jelgavie
Obejrzeliśmy stojące w sąsiedztwie dwie świątynie - sobór św. św. Simeona i Anny oraz luterański zbór św. Anny.
Sobór św. św. Simeona i Anny, Jelgava
Płaskorzeźba nad wejściem do luterańskiego zboru św. Anny,
Jelgava
Obie świątynie, choć tak różne, warte są obejrzenia. Z Jelgavy wyjechaliśmy drogą A8, przy której mieliśmy okazję obejrzeć jeszcze maleńką remontowaną cerkiew Niepokalanej Marii Dziewicy. Kolejne
miejsce, do którego zaprowadził nas przypadek, to prywatna kolekcja starych samochodów Mezmali koło Pilsrundale. Samochody tam stojące zostały odrestaurowane samodzielnie przez ich właściciela.
Jest to starszy pan, dla którego poszukiwanie i naprawianie samochodów stanowi cel życia. Prawdziwy hobbysta i pasjonat. Takich ludzi nie spotyka się często i pozostają w pamięci. Zrobiliśmy kilka
zdjęć, a potem podziwialiśmy fotografię jaguara z 1938 roku.
Oglądamy prywatną kolekcję samochodów Mezmali
Samochody z kolekcji Mezmali
Natalcia dostała kubeczek jeżyn, które ze smakiem wraz z Joasią zjadły. Przy pożegnaniu pan doradził nam, jak najlepiej dostać się do zamku w Pilsrundale. Nastał wieczór i wnętrze zamku było
już niedostępne, pomimo tego warto było przyjechać. Jest to bowiem gigantyczna posiadłość z pięknym ogrodem w stylu francuskim.
Pałac w Pilsrundale
Widać, że los nie obchodził się z tym miejscem zbyt łaskawie, bo jest bardzo zniszczone. Obejrzeliśmy pałac i zwiedziliśmy ogród i sad.
Krzyś z Joasią i Natalką w ogrodach wokół pałacu Pilsrundale
W drodze do przejścia granicznego w Skaistkalne widzieliśmy jeszcze pałac w Mezotne (to jest teraz jakaś prywatna rezydencja) oraz ruiny zamku w Bauska o zachodzie słońca. Zamek jest obecnie
przystosowywany do pełnienia jakiejś funkcji użytkowej - hotelu lub restauracji. Niestety skutkuje to całkowitą dewastacją, gdyż przy odnawianiu zamku nikt nawet nie próbuje zachować jego
pierwotnego charakteru. W Skaistkalne podziwialiśmy stojący na wzgórzu, pięknie oświetlony kościółek. Podczas postoju zjedliśmy jakieś miejscowe jedzonko i w drogę. Szybko przekroczyliśmy granicę
łotewsko - litewską. Było już późno, więc udaliśmy się na spoczynek. Spaliśmy na rozstaju dróg wśród pól.
10 sierpnia 2006
Birże to pierwsza miejscowość, którą odwiedziliśmy tego dnia. Przez most zwodzony dotarliśmy do posiadłości Radziwiłłów, w której mieści się obecnie Muzeum Krajoznawcze. Ekspozycja jest bardzo
różnorodna - można dowiedzieć się całkiem sporo o historii Litwy i losach ludzi mieszkających na tej ziemi. Są też liczne zabytki kultury materialnej. Dziwi trochę fakt, że pominięto zupełnie
postać Władysława Jagiełły i jego ojca Olgierda. Wygląda na to, że nie cenią ich na Litwie zbyt wysoko, a nawet można odnieść wrażenie, że ta część historii jest celowo pomijana. W muzeum znajduje
się tablica, na której umieszczono zdjęcia zabytków znajdujących się w okolicy, a które warto zobaczyć. Zaciekawił nas budynek znajdujący się w Skrebiskes. Pojechaliśmy tam. Okazało się, że jest
to kapliczka cmentarna. Budyneczek był tak bardzo ładny, że staliśmy zauroczeni długi czas.
Kapliczka cmentarna w Skrebiskes
Kolejne miasteczko, które odwiedziliśmy to Pokrój. Na obrzeżach miejscowości znajduje się miejsce pamięci poświęcone zamordowanym tu Żydom oraz zdewastowany pałac wraz z zabudowaniami. Kiedyś
musiała być tu wspaniała i bogata rezydencja, teraz budynki popadają w ruinę. Znajduje się tu zamknięte Muzeum Ekslibrisu. Z Pokroju pojechaliśmy do Szawli. Jest to całkiem spore miasteczko,
wielkości Kościerzyny. Zwiedziliśmy tam Muzeum Rowerów, które dysponuje całkiem sporą i ciekawą kolekcją. Przy okazji dowiedzieliśmy się o wyprawie rowerowej dookoła świata dwóch Litwinów i
Polaka. Dziwne, że nie słyszeliśmy o tym wydarzeniu wcześniej w Polsce. Trafiliśmy także do zapyziałego Muzeum Krajoznawczego. Największe wrażenie zrobiły na nas dokumenty dotyczące losów
konkretnych ludzi w czasach rządów radzieckich na Litwie. Okrucieństwo tamtych czasów jeży włosy na głowie. Z miasteczka wyjechaliśmy koło południa. W pobliżu Szawli znajduje się niesamowite
miejsce, którego nie sposób porównać z niczym, co do tej pory widzieliśmy. Jest to Góra Krzyży (Kryziu Kalnas). Setki tysięcy krzyży małych i dużych, starych i nowych znajduje się na niewielkiej
górce i wokół niej, i wciąż dostawiane są nowe.
Zbliżamy się do Góry Krzyży
Góra Krzyży
Jezus błogosławiący pielgrzymom przybyłym do Góry Krzyży
Jeden z wielu pozostawionych tam krzyży
Każdy może pozostawić tu swój krzyż
Bardzo wymowne miejsce obrazujące siłę wiary chrześcijańskiej. Miejsce, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Miejsce zmuszające do refleksji, zadumy nad własnym życiem, własną wiarą.
Miejsce, do którego powraca się do końca życia. Wieczorem przez Poniewież jedziemy w kierunku Wilna.
Zachód słońca na Litwie
I znów gdzieś w polu znaleźliśmy miejsce na nocleg w namiocie. Było spokojnie i miło. Wciąż panował upał i susza.
11 sierpnia 2006
Jak w westernie w samo południe dotarliśmy do stolicy Litwy. W miarę gładko udało się nam znaleźć informację turystyczną. Zaopatrzyliśmy się w pomoce do zwiedzania i zarezerwowaliśmy nocleg.
Chcieliśmy najpierw udać się do hotelu. Niestety pani w informacji nie była kierowcą i nie umiała wytłumaczyć nam jak poruszać się po Wilnie. W plątaninie jednokierunkowych uliczek, z których na
dodatek wiele było przejezdnych inaczej niż można to odczytać z mapy, krążyliśmy kilka razy wokół starego miasta, wciąż nie mogąc dojechać do hotelu. W końcu zmęczeni dotarliśmy na miejsce, gdzie
na szczęście czekał na nas pokój. Okazało się, że zamieszkaliśmy blisko Ostrej Bramy. Wędrując uliczkami starego miasta, sprawdzaliśmy jak należy po nich się poruszać. Plac przed ratuszem był
rozkopany, większość kościołów ukryta pod rusztowaniami - jeden wielki plac budowy. Pojechaliśmy w pobliże cmentarza na Rossie. Widzieliśmy pięknie udekorowany grób matki marszałka Piłsudskiego.
Jadąc dalej w kierunku dzielnicy Karoliniszki, widzieliśmy słynną z tak niedawnych wydarzeń historycznych wieżę telewizyjną. Udaliśmy się jeszcze na spacer pod górę Trzech Krzyży, oglądaliśmy
gotycki kościół św. Anny i zajrzeliśmy na dziedzińce zamkniętego już uniwersytetu. Raz po raz napotykaliśmy też ślady dawnej obecności Adama Mickiewicza utrwalone licznymi tablicami pamiątkowymi.
Powrót do hotelu. Noc była dość męcząca ze względu na hałas z ulicy.
12 sierpnia 2006
Podjęliśmy decyzję o powrocie do domu. Przez Troki, Mariampol, Budzisko, Suwałki, Olecko, Giżycko, Kętrzyn, Ornetę, Pasłęk, Malbork, Godziszewo, Trąbki Wielkie, Kaczki i Żukczyn wróciliśmy do
Gdańska. Czekał tam na nas nasz jednooki okonek. Wilno i okolice trzeba będzie jeszcze powtórzyć. Wędkarsko warunki były takie, że panowała od lat niespotykana susza i większość rzek pstrągowych
po prostu wyschła, dlatego ten rodzaj uroków pozostał niezbadany. Litwa. Łotwa. Estonia. Trzy kraje, trzy kultury, trzy historie, nie podobne nawzajem do siebie, pełne zakamarków, przez które
można przepłynąć i się w nich rozsmakować.
<<<
poprzednia strona |